Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Hrebenne, Dorohusk. Każdy gest ma znaczenie. O trudnej sytuacji na przejściach granicznych i bezinteresownej pomocy mieszkańców

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
Panie z Koła Gospodyń z Żurawiec Osady (gmina Lubycza Król) nie zamierzają patrzeć obojętnie na to co się dzieje na polsko-ukraińskiej granicy. Od ponad trzech tygodni protestują tam polscy przewoźnicy. Blokują oni ukraińskim tirom wyjazd z Polski. W efekcie przed przejściem granicznym utworzyła się wielokilometrowa kolejka.

Panie i panowie z KGW chcą… pomóc i to robią. Nie tylko oni.

- Mieszkańcy miejscowości przygranicznych przynoszą protestującym jedzenie, opał do koksowników i traktują nas bardzo życzliwie – podkreśla Tomasz Borkowski, reprezentujący protestujących przewoźników. - Czasami przy naszych koksownikach grzeją się także ukraińscy kierowcy. Wnioskowaliśmy także do samorządów m.in. o ustawienie przenośnych toalet „toi-toi” wzdłuż kolejek. Tak się stało.

Pierogi i zupa

Pomoc płynie prostu z serca. - Zdajemy sobie sprawę w jakiej sytuacji znaleźli się ludzie na granicy. Dlatego od dwóch tygodni gotujemy dla protestujących obiady. W ostatnią niedzielę nalepiłyśmy dla nich blisko 150 pierogów. Robimy też zupy, sosy i inne potrawy – wylicza Grażyna Kozyra, zastępca przewodniczącej Koła Gospodyń Wiejskich w Żurawcach Osadzie. - Będziemy pomagać dokąd będzie taka potrzeba.

KGW w Żurawcach Osadzie liczy 15 osób, w tym pięciu mężczyzn. Członkowie tej sympatycznej organizacji pomagali ukraińskim uchodźcom gdy przybyli do Polski po napaści Rosji na ich kraj. Panie przygotowały wówczas mnóstwo jedzenia, które trafiało do potrzebujących. Teraz jest podobnie.

- O tym, że protestującym potrzebna jest pomoc powiedział nam Piotr Ożóg, mieszkaniec naszej wsi. On nas zmobilizował do pracy – mówi Grażyna Kozyra. - Szybko się zorganizowaliśmy. Jedzenie codziennie przygotowujemy z własnych, domowych produktów. Potem wożone jest do Hrebennego, a to ok. 25 kilometrów od naszej wsi. Jak to długo może jeszcze potrwać? Trudno powiedzieć.

Protest polskich przewoźników rozpoczął się w poniedziałek (6 listopada). Zablokowane zostały dojazdy do przejść granicznych w Hrebennem, Dorohusku, a potem w Korczowej. Efekt? Kolejki tirów oczekujących na wyjazd z kraju ciągną się całymi kilometrami.

Protestujemy do skutku

Skąd taka eskalacja? Polscy przewoźnicy skarżą się m.in. na nieuczciwą konkurencję. Opowiadają, że są „wypychani” z przewozów między Polską i Ukrainą. - Zostaliśmy przyparci do ściany. Działamy w ten sposób, bo nie mamy wyjścia. Jeśli przedstawione przez nas postulaty nie zostaną załatwione, będziemy musieli zamykać firmy. Nawet jeszcze w tym roku – mówił w rozmowie z nami pan Jarosław z Zamościa, jeden z protestujących w Hrebennem przewoźników.

Są także inne „ofiary” tej sytuacji. Kierowcy, pochodzący głównie z Ukrainy, muszą czekać na wyjazd w Hrebennem około 160-170 godzin. Jakie jest rozwiązanie? Protestujący wypracowali kilka postulatów. Żądają m.in. przywrócenia systemu zezwoleń dla ukraińskich przewoźników na przekraczanie granicy. Ponadto chcą zakazu rejestrowania w naszym kraju firm ze „wschodnim” kapitałem. Jednym z żądań jest także odejście od systemu elektronicznego i utworzenie po ukraińskiej stronie tzw. żywej kolejki. O co chodzi?

Gdy polskie ciężarówki wracają przez polsko-ukraińską granicę trwa to 10 do 12 dni. Kierowcy muszą zatem ponad tydzień czekać, stać. W szczerym polu. Dlatego przewoźnicy domagają się od strony ukraińskiej „normalnego ustawianie tirów przed granicą: jednego za drugim i wjeżdżanie w takiej kolejności, a nie innej”.

- Na razie nie wygląda na to, żeby coś się w tej sprawie zmieniło. Mamy wprawdzie ze strony ukraińskiej obietnice wprowadzenia osobnej kolejki dla pustych ciężarówek, ale to stanowczo za mało. Nadal zatem protestujemy. Aż do skutku – mówił w środę (29 listopada) Tomasz Borkowski.

„Spacery” po przejściach

Bywa nerwowo. 10 listopada w Okopach na drodze krajowej w rejonie przejścia granicznego w Dorohusku doszło do napiętej sytuacji. Kilkuset oburzonych ukraińskich kierowców wyszło z kabin swoich ciężarówek i domagało się likwidacji protestu polskich przewoźników. Policja szybko zareagowała i ukraińscy kierowcy wrócili do swoich samochodów.

Ukraińscy kierowcy zablokowali również drogę - chodząc dużą grupą w tę i z powrotem po przejściu dla pieszych w Stołpiu. Powstały duże korki sięgające do Siedliszcza. Po interwencji policji droga stała przejezdna.

W sobotę (25 listopada) „chodzili” natomiast po przejściach dla pieszych w Lubyczy Król. Nerwowo bywa także w okolicach przejścia granicznego w Korczowej.

- Co my jesteśmy winni? Chcemy pracować, żyć, a nie stać i stać. Słów brakuje. I złość jest na wszystko – mówił łamaną polszczyzną jeden z ukraińskich kierowców tirów, którego spotkaliśmy w Zamościu (kolejka sięgała do obwodnicy tego miasta)

Blokada przy granicach nie dotyczy jednak wszystkich. Protestujący „przepuszczają” przez nią m.in. samochody osobowe oraz pojazdy „pracujące dla wojska” czy z pomocą humanitarną.

Niełatwa sytuacja

Jednak ukraińskie ciężarówki muszą czekać. - Nie jest to łatwa sytuacja – mówi Katarzyna Piechnik, sekretarz gminy Lubycza Król. - Chodzi np. o bezpieczeństwo na naszych drogach. Stojące tam ciężarówki blokują część drogi, zatem trzeba tam bardziej uważać. Nad tym czuwa jednak policja. Skutecznie. Obok kolejek tirów ustawiliśmy także toalety „toi-toi”. Do protestujących dojeżdża również sklep obwoźny z produktami spożywczymi oraz dostarczana jest woda.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lukow.naszemiasto.pl Nasze Miasto